-Jak to? - niemal krzyknęła.
-No po prostu na niego wpadłam na mieście, zaproponował mi kawę i się zgodziłam. To tyle. - odpowiedziałam bez emocji.
-Martwię się - powiedziała smutno widząc moją minę gdy o tym mówiłam.
-Wiem i dziękuję - mówiąc to wstałam i cmoknęłam ją w nos. Wiem, że się o mnie boi, ale jestem dorosła i sama decyduje o swoim życiu.
-Teraz wstawaj, musimy coś zjeść - złapałam ją za rękę i zaprowadziłam w stronę lodówki.
-Ty masz pierwszeństwo - uśmiechnęła się porozumiewawczo w moją stronę. Ucieszyłam się, że to mi oddaje pałeczkę.
-Zjadłabym coś słodkiego, coś może z owocami? - zastanawiałam się, kiedy Lily zaczynała już wyjmować produkty. - Ej, to podobno ja miałam zdecydować - zaśmiałam się.
-Tak, ale ja już wymyśliłam co. Nie martw się będzie ci smakować - mówiąc to zaczynała już przygotowywać danie.
-Ufam ci - założyłam na siebie fartuszek i stanęłam obok przyjaciółki. - Powiedz co robimy, chce pomóc.
-Omlety z owocami - nie mogła powstrzymać uśmiechu.
-Pycha - oblizałam usta i zabrałam się do roboty.
Po skończeniu posiłku postanowiłyśmy wyjść na spacer do parku. Słońce świeciło, ale i był lekki wiaterek. Jednym słowem pogoda idealna. Szłam wolno napawając się widokiem szczęśliwych rodzin, spędzających razem swój wolny czas, kiedy Lily szybkim krokiem coraz bardziej się ode mnie oddalała. Nie miałam pojęcia gdzie jej się tak śpieszy, miałam już zamiar zapytać, ale ta w tym samym czasie odkręciła się w moją stronę i machnęła ręką, na znak bym podążała za nią. Nie wiedziałam co się dzieje kiedy zeszła z chodnika i zaczęła iść jakąś nieznaną mi dróżką, prowadzącą w coraz to głębszy las. Postanowiłam być cierpliwa i nie denerwować mojej towarzyszki. Po krótkim czasie wyszliśmy spośród drzew i znaleźliśmy się na otwartej przestrzeni nad stawem w parku.
-O boże, jak tu pięknie - nie mogłam się nadziwić widokiem - nigdy nie byłam po tej stronie stawu.
-Kiedyś odkryłam to miejsce. - przyznała siadając na jednym z kamieni - Tu jest po prostu magicznie. Dlatego lubię tu przychodzić.
***
Ubrana, umalowana zjadłam śniadanie i wyszłam z mieszkania. Świeciło słońce, więc zapowiadał się ładny dzień, co od razu polepsza mój humor.
Byłam dziś wcześniej w pracy, więc zastałam jeszcze Lucy jedzącą śniadanie. Oczywiście biedna musiała się zalać sokiem.
-Emma! - pisnęła dziewczynka na mój widok.
-Hej mała - podeszłam i cmoknęłam ją w policzek - patrz już się zalałaś - wskazałam palcem na plamę. -Trzeba to zaprać - złapałam ją za rękę i zaprowadziłam do zlewu. Szybko uporałam się z tym i nic nie było widać.
-Dziękuję - grzecznie podziękowała. Od małego rodzice ją uczą kultury i szacunku do innych. Może trudno to sobie wyobrazić, ale naprawdę jest bardzo dojrzała i mądra jak na swój wiek.
-Chodź zbieramy się, bo się spóźnisz i wtedy to ja będę mieć przechlapane - pogoniłam małą.
Przez całą drogę podekscytowana opowiadała mi o wyjeździe, który obiecali jej rodzice. Mieli jechać na pięć dni na wioskę do cioci Lucy. Nie cieszyłam się tak bardzo z tego jak ona, ponieważ dla mnie oznaczało to bezpłatny urlop, a pieniądze w tym momencie są mi potrzebne.
Kiedy już dotarliśmy pod jej szkołę pożegnałam się z nią i ruszyłam w drogę powrotną. Idąc chodnikiem zauważyłam budkę z lodami. Od razu bez namysłu ruszyłam w jej stronę. Wzięłam jedną gałkę o smaku czekoladowym. Zadowolona oddalałam się od budki, nagle usłyszałam dzwonek mojego telefonu dochodzący z torebki. Próbowałam go odnaleźć i przypadkiem upuściłam loda.
-No serio? - powiedziałam smutno do siebie. Oczywiście każdy z przechodniów miał wzrok wlepiony we mnie. Usłyszałam za sobą czyjś chichot. Bez namysłu obróciłam się i moim oczom ukazał się nie kto inny jak Bieber.
-Hej - przywitał się dalej chichocząc, na co od razu się zarumieniłam.
-Cześć - uśmiechnęłam się nie śmiało.
-Nie miły wypadek? - wskazał na roztopionego już loda na chodniku. Próbował zrobić smutną minkę, ale bardziej przy tym wyglądał słodko, niż smutno.
-Tak - również udając spuściłam głowę smutno - był dla mnie jak rodzina. - Słysząc to Justin wybuchnął śmiechem.
-Poczekasz tu chwilkę? - wskazał na pustą ławeczkę obok nas, przy czym zrobił jeden z tych olśniewających uśmiechów.
-Okej - powiedziałam trochę niepewnie siadając na wskazanym miejscu.
Tylko się kolejny raz uśmiechnął i bez słowa zaczął przedzierać się przez tłum przechodniów. Czekałam parę minut wyglądając na niego, ale nigdzie nie mogłam go znaleźć. Chyba nie zrobiłby sobie ze mnie żartów i nie zostawiłby mnie tu.
-Bu! - nagle ktoś krzyknął podchodząc od tyłu, na co oczywiście ja sama krzyknęłam.
-Boże, wystraszyłeś mnie - lekko go walnęłam kiedy usiadł obok mnie.
-Ale mam tu coś co poprawi ci humor - wyjął zza pleców czekoladowego loda. Roześmiałam się kiedy podał mi czekoladową pychotę.
-Dziękuję - podziękowałam chichocząc.
-Chyba coś mi się należy - cały czas się uśmiechając nastawił w moją stronę policzek. Nie wiedziałam, czy mówił na poważnie. Nie chciałam zrobić siebie idiotki, więc spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
-Tak, mówię serio - roześmiał się, przy czym jeszcze bardziej się do mnie zbliżył. W sumie to nic takiego, pomyślałam i przysunęłam się bliżej niego, by musnąć jego policzek.
-Dziękuję - lekko przy tym kiwnął głową, żeby pokazać, że mówi szczerze. - Mam jeszcze taką małą prośbę.
-Słucham.
-Niestety muszę już lecieć do pracy, a chciałbym spędzić z tobą jeszcze trochę czasu. - zrobił małą pauzę - więc co powiesz na kolację dziś wieczorem? - cały czas patrzył mi prosto w oczy i nie wiedziałam jak mam się zachować, czy się zgodzić. Kurcze, przecież to tylko jedna kolacja, tak? Do niczego nie zobowiązuje, a i tak pewnie cały wieczór spędziłabym sama, więc dlaczego nie?
-Jasne - uśmiechnęłam się nieśmiało - będzie mi bardzo miło.
-To świetnie - uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Będę o 19, ok ?
-Mi pasuje. - Kiedy to powiedziałam, Justin niespodziewanie wstał i podszedł do dziewczyny z koszem róż, która spacerowała po chodniku i namawiała ludzi do kupna kwiatów. Zorientowałam się o co chodzi i poczułam tylko jak czerwienią mi się policzki. Widziałam, że próbował wybrać najładniejszą. W końcu odwrócił się od dziewczyny i zmierzał w moją stronę.
-Nie musiałeś - wstałam kiedy był już przy mnie.
-Ale chciałem - uśmiechnął się szelmowsko i podał mi czerwoną różę.
-Dziękuję - zaczerwieniłam się i swój wzrok skierowałam na buty.
-Dobra ja muszę już lecieć - powiedział to tak smutno, że nabrałam chęci po prostu go przytulić. - Do wieczora - puścił do mnie oczko.
-Pa - pomachałam mu na pożegnanie.
Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Uśmiechałam się od ucha do ucha i nie mogłam przestać. Spojrzałam jeszcze raz na moją piękną róże i ni stąd ni zowąd zaczęłam się śmiać. Coś mi mówiło, że ten wieczór będzie niesamowity i niezapomniany.
***
przepraszam za tak długą nieobecność, no ale nie za często bywam w domu ;/
ale mam nadzieję, że jeszcze ktoś tu zagląda :D
mam nadzieję, że się spodoba ;) piszcie co myślicie w komentarzach ;)
http://po-slubie-malikff.blogspot.com/ - zapraszam ! ;)
pierwsza ! :D
OdpowiedzUsuńświetny rozdzial ! :)
bylo warto czekac
czekam na nn :****
Swietny
OdpowiedzUsuńgenialny
OdpowiedzUsuńCudo *.*
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :)) Mam nadzieje że następny pojawi się szybciej ;*
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie: jak-wielka-jest-sila-smierci.blogspot.com
super :D
OdpowiedzUsuńTroszkę się gubię, ze względu na to że nie dodajesz zbyt często, a jestem zbyt leniwa by czytać poprzednie rozdziały, ale ogólnie ten rozdział mi się bardzo podoba, ale chcę już następny, bo czuję że będzie ciekawie:))
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, jestem ciekawa ciągu dalszego
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział.już nie mogę się doczekać następnego.tylko mam nadzieję że będzie troszkę szybciej
OdpowiedzUsuńBardzo mi sie podoba :)
OdpowiedzUsuńSUPER !!!!! CZEKAM NA NEXT !!!! :-)
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział. Kiedy dodasz nn? :)
OdpowiedzUsuńSuper rozdzial. Kiedy nn? :-):-):-)
OdpowiedzUsuń